ROZDZIAŁ PIERWSZY  

"Naj­ważniej­sze to zro­zumieć czym jest życie." 

 

   - Sangchu, jesteś nieznośny! - parsknął urażony Changhee, próbując złapać pilota, którego trzymałem wysoko nad głową i za Chiny nie chciałem puścić.
- Powiedziałem ci, że chcę oglądać ten kanał, prawda? Zaraz leci dobry film sensacyjny. Planowałem go obejrzeć już dawno - odparłem samolubnie i szybkim ruchem biodra próbowałem odseparować go od siebie, ale raczej z miernym skutkiem.
- Ale moja ulubiona drama właśnie leci! Mógłbyś przełączyć chociażby dlatego, że wciąż są reklamy, niewdzięczniku! - Zacisnął zachłannie dłonie na moim szarawym swetrze i szarpnął w odwecie, nie mając najmniejszego zamiaru odstąpić od swojego.
- Aiiish! - syknąłem zirytowany i chwyciłem jego nadgarstek, próbując odwieść go od pomysłu pozbawienia mnie ubrań poprzez niekontrolowane podarcie. - Czemu ty musisz być taki uparty?! Na pewno będzie leciała powtórka tej dramy, a ja filmu nie będę mógł obejrzeć po raz drugi!
- Nie zapominaj, że to mój dom... - wymamrotał niewyraźnie Changhee, ale mój wyjątkowo wyostrzony słuch wychwycił każde pojedyncze słowo.
Przewróciłem oczami z irytacją i w rezultacie to on nade mną królował, ze zwierzęcą lubością przejmując podstawionego pod nos pilota, po czym przełączając na odpowiedni kanał, gdzie to właśnie trwało przypomnienie poprzedniego odcinka mdłego romansidła między kobietą a mężczyzną z różnych warstw społecznych, a na tym polegała cała problematyka fabuły.
    Wstałem niezauważony przez pochłoniętego migającymi obrazami Changhee i przetransportowałem się do sypialni, chcąc chociaż chwilę posiedzieć w ciszy. Mogłem równie dobrze odpalić sobie film na komputerze, ale po tym wszystkim nagle straciłem ochotę. Moje humory były równie zmienne co pogoda za oknem i choć mój przyjaciel od czasów wczesnego dzieciństwa, z którym dzieliłem mieszkanie wynajęte przez jego ojca, ciężko to znosił, ciągle nazywając to „napięciem przedmiesiączkowym”, to nic nie mogłem na to poradzić. Mój stan psychiczny przez ostatnie cztery lata wahał się wskaźnikiem od depresyjnie krytycznego aż po przesadnie euforyczny. Byłem rozdarty emocjonalnie - z jednej strony wciąż trzymałem się przeszłości, a z drugiej wolałem cieszyć się nawet z najmniejszej błahostki. W ten oto sposób moje zachwiania były odbierane jako desperackie próby nawiązania kontaktu ze światem rzeczywistym.
    Wtuliłem twarz w poduszkę, próbując zmusić swoje uszy do stanowczego omijania głosów dochodzących z salonu, ale było to trudne z powodu cienkich, łatwo przepuszczających dźwięki ścian. Czułem się uradowany faktem, że od tej katorgi wybawił mnie telefon. Chyba po raz pierwszy cieszyłem się, że dzwoni redaktor naczelny lokalnej, niewielkiej gazety, w której byłem wybiórczym w zależności od zlecenia felietonistą.
- Słucham, panie Dong? - Odebrałem połączenie i szybko stłumiłem ziewnięcie, żeby rozmówca przypadkiem nie odebrał tego jako zły omen.
- Spałeś? - prychnął, przypominając tym samym rozjuszonego kocura.
Nienawidziłem tego despotycznego pierdołę, ale nic nie mogłem poradzić - był moim szefem.
- Skądże, panie Dong! - zreflektowałem się szybko i chrząknąłem cicho, starając się o zachowanie głosu w odpowiednich ryzach.
- Nawet jeśli to... Nieważne - Oczami wyobraźni wiedziałem jego energiczny ruch ręką jak za każdym razem, gdy zaniechiwał powiedzenie czegoś. - Wiem, że zbliża się święta, ale kiedyś wspomniałeś, iż nie masz większych planów... Zasadniczo to chodzi o robotę, właśnie na ten okres. Spodziewam się, że nie masz powodu, aby odmówić.
Normalnie odpowiedziałbym, że jestem cholernie zajęty spędzaniem świąt w towarzystwie jedynego przyjaciela, ale szybko doszedłem do wniosku, iż nie chce pogarszać swojej reputacji, skoro i tak krążyły plotki o moim homoseksualnych skłonnościach. Fakt faktem, byłem blisko z Changhee, ale nie łączyły nas zbyt gorące relacje na tym etapie współżycia.
- Nie, sir - odpowiedziałem formalnie i nieco ściszyłem głos jakby w obawie, że teoretycznie przysłuchujący się temu wszystkiemu Changhee może wywęszyć zdradę na skalę państwową.
- Doskonale! Wysyłam cię do mojego bratanka, Kim Donghae, który jest synem prawnika, czyli mojego jedynego brata mieszkającego w Seulu. Ma w przyszłości przejąć kancelarię - podkreślił z budzącą u mnie poważne nudności dumą. - Niemniej jednak zgodził się ugościć cię na okres dwóch tygodni, począwszy od dnia jutrzejszego. Wszystko ci wytłumaczy, kiedy będziesz na miejscu.
- Panie redaktorze? - zapytałem szybko, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co może się wydarzyć. - Mam dwa pytania.
- To się streszczaj, Lee, bo nie mam całego dnia - zirytował się mężczyzna i chrząknął niecierpliwie, sprawiając, że presja była jeszcze większa.
- Po pierwsze... Czy mógłbym zabrać kogoś ze sobą? - zapytałem cicho, ale w miarę stanowczo albo przynajmniej tak mi się wydawało i wygłaszałem szybkie modlitwy w duchu.
- Tego twojego narzeczonego? - prychnął z lekka oburzony głos po drugiej stronie słuchawki, podczas gdy ja otworzyłem usta w celu szybkiego sprostowania tego absurdu, ale zrezygnowałem na rzecz większego dobra. - Sam nie wiem. Musiałbym się jeszcze raz pofatygować, żeby zadzwonić...
- Obiecuję pracować również w czasie najbliższych innych świąt - zdeklarowałem się szybko i w duchu obiecałem sobie wymusić spłatę długu ze strony Changhee, kiedy przyjdzie co do czego.
- Zobaczę co da się zrobić - pokwitował udobruchany redaktor, ale nie robił tego w ramach świątecznej bezinteresowności, a raczej wizji własnych zysków.
- A drugie pytanie to... Dlaczego akurat ja?
- Oh, nie zadawaj bezsensownych pytań! Nie jesteś taki zły, całkiem przyzwoity w tej branży, więc zaoferowałem właśnie ciebie. Nie narzekaj! - wyrzucił to z siebie szybko, opryskliwie, jakbym śmiertelnie uraził jego dumę oraz splamił honor całego rodu. - Jutro na Muan International Airport, odprawa o 7:30. Do widzenia!
- Wesołych świąt... - rzuciłem pod adresem przerywanych sygnałów w słuchawce i również się rozłączyłem, choć mój szef jako pierwszy nie okazał ani krzty kultury.
    Przekręciłem się na plecy i wróciłem świadomością do głosów dochodzących z sąsiedniego pokoju. W sumie nie odczuwałem żadnych silnych emocji względem nadchodzącej przygody - ni to ekscytacji, ni to rozżalenia. Bardziej obawiałem się reakcji Changhee na wiadomość o tym, że święta i Nowy Rok spędzimy w Seulu. To na pewno nie będzie oburzenie, a raczej nieposkromiona radość, gdyż od dwóch lat świętowaliśmy w pobliskim pubie.
   Wstałem i podszedłem do szafy, która zbudowaliśmy jakiś czas temu sami ze znalezionych przypadkowo desek - prezentowała się całkiem nieźle, gdyż mój przyjaciel miał dryg do ekstrawaganckiego projektowania przedmiotów codziennego użytku. Stąd też nasza kawalerka, nawet jeśli stosunkowo mała, miała całkiem gustowne wyposażenie. Niejednokrotnie powtarzałem mu, że powinien zainwestować w konkretne studia, ale on wciąż tkwił jako dorywczy sprzedawca w sklepie meblowym, gdzie tak właściwie dostał się po znajomości, choć nie miał odpowiedniego wykwalifikowania.
    Sięgnąłem ręką na najwyższą półkę i dorwałem się do zakurzonej walizki, którą użyłem tylko raz - kiedy podczas śnieżycy cztery lata temu wparowałem do środka z nieskładnie zapakowanymi ubraniami. Zsuwając ją, niechcący strąciłem inne pudełko, białe, wcześniej przeze mnie ignorowane, ponieważ wydawało mi się całkiem puste. Pufa stojąca wystarczająco blisko z powodu ciasnoty zamortyzowała upadek ciężkiego przedmiotu, wysypując niezgrabnie całą zawartość na podłogę, ale bynajmniej nie przyciągnęła uwagi Changhee. Odłożyłem powoli, w kompletnej, bezszelestnej ciszy walizkę i uklęknąłem, sięgnąwszy po zakurzony album.
     To był mój album. Nie, nasz...
   Z szaleńczo bijącym sercem zajrzałem do środka. Wszystko, wszystko co do teraz budowałem przez ostatnie cztery lata legło w gruzach. Posypało się niczym wiórki kokosowe, chociaż jeszcze chwilę temu stanowiły twardy, dorodny kokosowy pancerz odgradzający mnie od pozostawionych w odległej przeszłości przeżyć. Jej rozpromieniona twarz jaśniała na każdym zdjęciu. Nawet kiedy płakała, potrafiła wymusić na sobie czarujący uśmiech w kierunku kamery. Ten raz, kiedy byliśmy na szkolnej wycieczce w muzeum i przestraszyła się sztucznie skonstruowanego T-Rex'a do tego stopnia, że łzy pociekły jej po policzkach. Ten uchwycony moment, kiedy płakała nad losem umierającej tchórzofretki w programie przyrodniczym. To zdjęcie, kiedy płakała ze szczęścia, bo widziała jak matka odnajduje swoje dziecko w parku rozrywki. Była naprawdę wrażliwą na świat zewnętrzny osobą - i nie bała się tego ukryć. Zawsze inni, tylko nie ona.
    Pomiędzy stronami zawieruszył się wianek upleciony na rozmiar mojego palca. To był pierścionek, który zrobiła na pierwszą rocznicę naszego związku. Była bogata, ale nie pazerna. Twierdziła, że nie sposób jest kupić prezent - ale żeby go stworzyć z czystego dobrego serca, to dopiero sztuka. Dlatego też wówczas nie wręczyłem jej ozdobnej spinki do włosów, którą właśnie znalazłem w białym pudełku, bo bałem się, że określi moją miłość jako nieszczerą, nawet jeżeli oszczędzałem na ten prezent ostatnie trzy miesiące, odmówiwszy sobie wielu rzadkich okazji do zrobienia przyjemności samemu sobie.
- Sangchu, są reklamy. Jeśli chcesz, możesz sobie... - Changhee wparował do pokoju, ale zatrzymał się u progu, spojrzawszy na rozsypaną zawartość skrzętnie ukrywanego przez niego pudełka.
   Nic nie powiedziałem. Postawiłem pudełko i zacząłem wkładać do niego przedmioty, ograniczając przy tym przyglądanie się im. Wszystko to miało jakiś związek z Nią.
- Sanghyun, ja... Wiem, że chciałeś je wyrzucić, ale... Ja... Stary, sorry... - zaczął się gęsto tłumaczyć zbolałym tonem jakby spodziewał się, że z łatwością odgadnę co się kryje pod gęstą czupryną jego farbowanych na nieco miedziany kolor włosów.
- O czym ty mówisz? - wypowiedziałem głośno, oschle w momencie, kiedy umiejscowiłem wieko na w pełni zapakowanym pudełku i minąłem go w drzwiach, niosąc ze sobą wspominany przedmiot.
- Hyung*? Co robisz? Hyung! - zaniepokoił się Changhee i podreptał za mną, starając się dotrzymać mi kroku.
   Wolną ręką otworzyłem drzwi i klatką schodową spokojnie zacząłem schodzić na dół, jednak z czasem mój marsz nabrał tempa do tego stopnia, że mój przyjaciel zaczął lekko dyszeć. Mimo minusowej temperatury, wybiegłem na zewnątrz i niemal mściwie wpakowałem całe pudełko do kontenera na śmieci, podczas gdy on stał w przejściu całkowicie na boso oraz patrzył bez słowa na moje poczynania. Teatralnie otrzepałem ręce, po czym dopiero wtedy spojrzałem wyzywająco w jego zbolałe oczy.
- Świąteczne porządki - wymruczałem w odpowiedzi.
    Później w nocy nie umknęło mojej uwadze, że Changhee opuścił łóżko na dobrą godzinę, podczas gdy ja udawałem głęboki sen. Rankiem z kolei sprawdziłem szafę w poszukiwaniu wyrzuconego wcześniej pudełka - nie znalazłem go jednak. Dla pewności, tuż przed wyjazdem, zajrzałem do kontenera.
     Pudełko wciąż tam było, ale zawartość w „magiczny sposób” zniknęła.

*

   - Zdecydowanie nie lubię latać samolotem... - zajęczał Changie i przeciągnął się bezwstydnie, kiedy znaleźliśmy się w holu głównym po opuszczeniu samolotu.
   Cudem udało nam się znaleźć dla niego miejsce w samolocie z Gwangju do Seulu, ale znajomości niejakiego pana Kim najwidoczniej skutkowały również w kwestii linii lotniczych. Z komentarzy mamroczącego koło nas starszego pana wywnioskowałem, że mój przyjaciel zajął miejsce jego kuzyna, który, w drodze wyjątku, musiał siedzieć na drugim końcu samolotu. Z jednej strony zrobiło mi się trochę głupio, ale doszedłem do szybkiego, wymijającego wniosku, że powinien się cieszyć, iż domniemany kuzyn nie musi lecieć następnym lotem za paręnaście godzin.
- Nie narzekaj. Nie latasz zbyt często - skomentowałem, ale właściwie niezbyt przywiązywałem wagę do tego co mówi, przeszukując wzrokiem tłum.
- Lee Sanghyun i Hwang Changhee? - Odezwał się głos tuż za nami, przez co automatycznie okręciłem się napięcie, żeby zrównać oblicze z rozmówcą.
   Moje pierwsze wrażenie względem tego osobnika było względnie pozytywne. Właściwie nie - nie polubiłem go. I tak, byłem pieprzonym materialistą, kategoryzującym ludzi w kwestii ubioru, zwłaszcza, jeśli chodzi o nadzianych paniczów. Stał przede mną młody mężczyzna, zapewne mniej więcej w moim wieku, ubrany w garnitur od Armani'ego z zaczesaną na bok czarną grzywką i przesadnie olśniewającym uśmiechem istnego alfonsa.
- Aż tak widać? - rzuciłem wyzywająco w odpowiedzi i zmrużyłem podejrzliwie oczy.
- Spokojnie, tygrysie - skomentował ze śmiechem, taksując nas obu trudnym do odgadnięcia spojrzeniem. - Kwestią tego jest dość... rzucający się w oczy ubiór, niepasujący do mody w Seulu, co nie dodaje wam żadnej ujmy, skądże!
Ostentacyjnie naciągnąłem rękawy swojego jasnego swetra, ale ukradkiem rozejrzałem się dookoła, w istocie dochodząc do wniosku, że zewsząd otaczają mnie ludzie raczej w prestiżowych strojach - ale po prostu tacy rzucali się w oczy w momencie, kiedy znalazłem się pod presją.
- W takim razie ty musisz być Kim Donghae - zauważyłem bystro, ale było to tak oczywiste jak słońce w południe.
- Tak, dokładnie. We własnej osobie - skłonił lekko głowie i nieustępliwie utrzymywał czarujący uśmiech na swoich ustach jakby bajerował dziewczęta, a nie prowadził biznesową konwersację z dwojgiem dojrzałych facetów. - Nie wypada nam tak sterczeć tutaj. Zapraszam do wyjścia - wskazał ruchem ręki na główne wejście lotniska Incheon, a następnie nas tam pokierował znacznie wyprzedzając.
- Nie wypada nam tak sterczeć tutaj. Zapraszam do wyjścia. Zawiozę was do mojej kucykolandii na złotym jednorożcu, który rzyga tęczą i ma zadek ze złota - przedrzeźniałem go po cichu, starając się usilnie naśladować każdą barwę głosu w jego wykonaniu.
     Changhee zrobił taką minę jakby nie był pewien czy powinien się roześmiać. Chwyciłem swoją walizkę i podążyłem za naszym nowym „przyjacielem”.
      Wolałem mieć te święta już za sobą. 


SŁOWNICZEK: 
hyung - nieformalny, niemal pieszczotliwy zwrot do osoby, nawet o kilka miesięcy, starszej; chłopak do chłopaka, w przypadku dziewczyny brzmiałoby to "oppa"

Bardzo dziękuję za wszystkie pozostawione komentarze.
Przepraszam, że rozdział dodaję dopiero teraz, ale w sumie nawet dobrze się złożyło, bo tematyka będzie adekwatna do akcji w tym opowiadaniu. Nie będzie ono długie, tylko parę rozdziałów. 
Z opóźnieniem czytam wasze blogi z powodu natłoku pracy. Nie martwcie się jednak, niczego nie pominę. 

Tacos rule,